RWD-13 SP-WDL (‚Wedel’) – 1/72 Ardpol
Nostalgia lat trzydziestych
Lata trzydzieste kojarzą się jako romantyczne, czy nostalgiczne. W lotnictwie to okres rozkwitu „małego lotnictwa” — czego skutkiem było niezwykłe bogactwo konstrukcji lekkich samolotów dyspozycyjnych, ówcześnie zwanych maszynami sportowymi. W historii polskiego lotnictwa miejsce szczególne zajmują tu samoloty projektowane w Doświadczalnych Warsztatach Lotniczych i produkowane pod oznaczeniem RWD. Kiedy ukazał się na rynku model oznakowany trzynastką, od razu wytypowałem go na następny projekt, wszystkie inne przekładając na później. Akurat RWD-13 upodobałem sobie wyjątkowo ze wszystkich RWD.
Model Ardpolu zachęca do budowy mistrzowskim odwzorowaniem powierzchni płóciennych, a dołączona wielka kalkomania kusi srebrną strzałą. W tym momencie zawsze zaczynam kombinować, jakie inne malowanie by tu popełnić, zwyczajowo omijając pudełkowe. Tym razem super atrakcyjne, czerwono-srebrne zostawiłem sobie na później, wybierając oczywiście coś trudnego.
Co by tu zmalować?
Wytwórnia RWD oferowała malowania standardowe wersji cywilnych (sportowych — wersje sanitarne to osobny temat, wcale nie monotonny) w kolorze srebrnym z elementami czerwonymi, natomiast użytkownicy indywidualni mogli zamawiać to samo malowanie, z kolorem… niebieskim zamiast czerwieni. Przypomina to nieco anegdotę o samochodach Forda, które można było kupić w każdym kolorze, pod warunkiem, że był czarny.
W przypadku RWD-13, tylko dwie maszyny cywilne latały w standardowym schemacie z kolorem innym niż czerwony — były to samoloty Polskich Zakładów Philips z oznakowaniem specjalnym SP-PZP i Zakładów E.Wedel z oznakowaniem SP-WDL. Oba te samoloty posiadały dodatkowe napisy reklamowe pod kadłubem w kolorze srebrnym, natomiast samolot Philipsa nie posiadał strzały na kadłubie.
Wybór wydawał się oczywisty, dodatkową atrakcją na samolocie Wedla był plakat reklamowy na bokach kadłuba. Powstał jednak problem. Jak wykonać srebrne napisy, znaki rejestracyjne i strzałę na tak miniaturowym modelu? A na dodatek plakat?
Z pomocą przyszedł… projektant kalkomanii do modeli Ardpolu. Znakomity modelarz, dzięki któremu mój model mógł powstać, i któremu chciałbym podziękować za okazaną pomoc. Marcin Kuźniar — bo jemu dziękuję — nie dość, że zaprojektował szablon do wykonania srebrnej kalkomanii, to stworzył jeszcze plakat na podstawie opublikowanych, dobrej jakości, zdjęć prawdziwej maszyny. Przez lata ten plakat był interpretowany na różne sposoby, dzisiaj nie mamy już wątpliwości co do jego wyglądu (bo, co do kolorów, pozostaną chyba zawsze — zdjęcia są czarno-białe).
Po zebraniu materiałów i rozpoznaniu różnic między poszczególnymi seriami samolotu — a różnic było sporo, poczynając od różnych kształtów okien, przez wyposażenie tablicy przyrządów pokładowych, a kończąc na drobnych detalach na zewnątrz maszyny) — nie było już odwrotu. Właśnie to malowanie wybrałem jako pierwsze z serii moich RWD. Od razu z zamierzeniem popełnienia kilku modeli — zdaje się, że w większej niż to rozsądek nakazuje ilości.
Trudny samolot, więc model… też niełatwy
Prace zaczęły się nietypowo, bo od stworzenia kalkomanii. Ponieważ laserowo wycięte szablony umożliwiają zarówno wykonanie oznakowania bezpośrednio na modelu, jak i na podkładzie transferowym (w tym przypadku przezroczystym arkuszu kalkomanii), postanowiłem nie ryzykować potencjalnego oderwania lakieru i ewentualnych napraw na już niemal gotowym modelu. Srebrna farba doskonale kryje, więc wystarczyła cienka warstwa i kalkomanie były gotowe. Elementy w kolorze niebieskim zostały wydrukowane na tym samym papierze, na drukarce laserowej — posiadając zabezpieczone kilka kompletów na wypadek nieprzewidzianych kłopotów z nakładaniem, mogłem przystąpić do właściwej budowy.
Samolot Wedla to przedstawiciel wczesnej / średniej serii produkcyjnej, a więc niemal zgodny z modelem Ardpolu. Należało tylko poprawić kształt okna nieruchomego w kabinie pasażera (po lewej stronie kadłuba), które było wyraźnie większe. Pomocne okazały się zdjęcia, zamieszczone w fantastycznej monografii tego samolotu, wydanej nakładem Krakowskiego muzeum Lotnictwa. Ponieważ Ardpol nie załącza szybek bocznych, a dodatkowo w modelu nie zostały odtworzone charakterystyczne ramki okien, ponownie poprosiłem o pomoc Marcina. Laserowo wycięte ramki pasowały idealnie, wycięte na samoprzylepnym papierze ułatwiały montaż — i maskowały nieco styk łączenia szybki ze ścianą kadłuba.
Wnętrze samolotu w oryginale nie było za bogato wyposażone. Po dorobieniu kilku widocznych rurek wewnętrznej konstrukcji, wyposażeniu foteli w pasy pilota i wykonaniu elementów sterujących oraz tablicy przyrządów z pomocą dołączonej blaszki fototrawionej — czekała mnie trudniejsza przeprawa.
Samolot pod dość dużych rozmiarów „szklarnią” posiadał rurową konstrukcję podpierającą pleksiglas. W modelu Ardpolu producent załączył żywiczne odlewy, mające ułatwić budowę tej „klatki”, jednak stwierdziłem że dużo lepszy efekt da się osiągnąć stosując pręciki plastikowe, a dodatkowo na poprzeczkę pomiędzy dźwigary — pręcik mosiężny dla wzmocnienia wiotkich żywicznych ścianek kadłuba.
Przyglądając się uważnie zdjęciom, dało się zauważyć, że rurka biegnąca wzdłuż osi kadłuba nie leżała na poprzeczce, lecz na krótkim prostopadłym wsporniku, co też udało się odtworzyć. Dwa charakterystyczne uchwyty dopełniły całości dzieła — można było zamykać kabinę.
I tu po raz kolejny okazało się, że kabinka vacu z modelu Arpol jest nie do końca przezroczysta. Nie zastanawiając się za długo, wykonałem własną wytłoczkę w oparciu o fabryczną, z dużo bardziej przezroczystego tworzywa PET.
Ponieważ fabryczne szkło jest dobrze dopasowane do modelu, nie było niespodzianek. Po kilku godzinach przyklejona na silikon szyba trzymała się całkiem mocno (w przyszłości to miało się okazać zgubne), dodatkowo usztywniając całość. Po zamaskowaniu okien, przyszedł czas geometrycznego wyzwania. Dokleić do tego wszystkiego skrzydła.
O ile model z definicji nie jest łatwy w budowie — klejenie żywicy wymaga zastosowania klejów cyjanoakrylowych o przedłużonym czasie wiązania, np. w żelu — o tyle sam samolot ma konfigurację trudną geometrycznie. Stworzenie modelu na pewno stanowiło wyzwanie dla producenta, i tak samo złożenie go tak, aby nie był krzywy, będzie stanowiło wyzwanie dla modelarza. Mocowanie skrzydeł, zachowanie odpowiedniego wzniosu i symetrii względem kadłuba zmusiło mnie do stworzenia szablonu z plastikowego arkusza. Nie jest on zbyt piękny, ale priorytetem było jego działanie, nie forma.
Przed zamontowaniem skrzydeł, z klocka przezroczystego plastiku należało dorobić światła pozycyjne z kolorową żarówką w środku, natomiast zawiasy lotek zostawiłem na koniec prac, tak aby nie uległy uszkodzeniom przy mocowaniu się z materią.
Pomimo posiadania odpowiedniego „stołu montażowego”, przymiarek musiałem zrobić kilka. Po ustawieniu do stanu mniej więcej zadowalającego, wzmocniłem połączenie zwykłym klejem CA a po jego całkowitym związaniu wyszlifowałem połączenia. Używając akrylowej matowej farby jako podkład pod lakier właściwy, starałem się kontrolować ewentualne krzywizny — kolor żywicy absolutnie tego nie ułatwia i podkład okazał się zbawienny.
Doklejenie ogona w porównaniu ze skrzydłami było już przyjemnością. Zdecydowałem się na odcięcie sterów i doklejenie ich na „zawiasach” z miedzianych pręcików. Przy okazji mogłem uzyskać nierównoległe szczeliny pomiędzy statecznikami a sterami (w oryginale były one klinowe — ich szerokość zwężała się w kierunku końców steru i rozszerzała u nasady stateczników poziomych i na dole statecznika pionowego), stąd np. charakterystyczny wygląd statecznika pionowego i steru kierunku, który na dole jakby „uciekał do tyłu”).
Malarnia…
Malowanie odbyło się w jednej sesji. Kolor srebrny jest farbą rozcieńczalnikową Gunze, natomiast mieszanka niebieska — wodnym akrylem. Nie było obaw z oddziaływaniem farb na siebie, co zaoszczędziło nieco czasu.
Maskowanie okazało się banalne i nie stworzyło najmniejszych problemów. Zaś te miały nadejść tuż po pomalowaniu i zdjęciu maskowania szkła.
…i tradycyjna akcja ratunkowa
Zaczyna być już chyba tradycją, że każdy mój model przeżywa jakiś wypadek podczas budowy. I to zdaje się nie być przypadkiem, lecz raczej niezgrabnością budującego, czyli mnie. Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem, jakie duchy spowodowały, ze misternie zrobiona konstrukcja z rurek pod kloszem kabiny… powyginała się. Cóż było robić, model gotowy i pomalowany. Należało ten szklany sufit oderwać i poprawić konstrukcję. Oderwanie okazało się niewykonalne bo, jak już wcześniej zauważyłem, modelarski silikon związał bardzo mocno. Na tyle mocno, że jedynym sposobem okazało się odcięcie skalpelem szybki z trzech brzegów. Po podważeniu czekała mnie „tylko” chirurgiczna przeprawa z krnąbrnymi pręcikami, a następnie… naprawa uszkodzeń kabiny i okolic. Ta naprawa zajęła więcej czasu niż pasowanie nowej szyby, ale zniechęcenie do tłoczenia nowego egzemplarza wzięło górę. Oczywiście okolice naprawy należało ponownie malować.
Detale
Po uporaniu się z główną bryłą przyszedł czas na detale. Jeszcze na etapie budowy kabiny zdecydowałem się nie korzystać z drobnych części z zestawu. Wykorzystując oryginalne zastrzały i elementy podwozia, od podstaw zbudowałem wszystkie stopnie, uchwyty, klamki, zawiasy lotek, rurkę Pitota, rurę wydechową i płozę ogonową. Po zabudowaniu i pomalowaniu tychże, model dostał delikatny przybrudzony, a następnie otrzymał wierzchni lakier półmatowy. Oczywiście szkło zostało przed tym etapem ponownie zamaskowane. Pozostało wykonać zdjęcia, tym razem bez żadnych niespodzianek.